Wszystko o Eve

Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza – jedno na snołflejki, drugie na piwniczan. Dla niektórych "Stellar Blade” – gra, w której dziewczyna z talią osy i pośladkami wielkości lotniskowca tłucze
Wszystko o Eve - Recenzja "Stellar Blade"
Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza – jedno na snołflejki, drugie na piwniczan. Dla niektórych "Stellar Blade” – gra, w której dziewczyna z talią osy i pośladkami wielkości lotniskowca tłucze potwory – to zerojedynkowy demon patriarchalnej cywilizacji. Dla innych – powiew świeżości w popkulturze, która ugina się pod ciężarem nowej obyczajowości. Nie zaskoczę chyba nikogo, pisząc, że obydwie te narracje nie służą produkcji, w którą włożono sporo miłości i jeszcze więcej talentu.

 


Zaczyna się tak, jak powinno, czyli od desantu. Ziemia została opanowana przez krwiożercze monstra zwane Naytiba, ale ludzkość nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z płonącego nieboskłonu, niczym pociski bombardujące rajski ogród, spadają kapsuły z bojowymi cyborgami. Z jednej z nich wyskakuje Eve – ostatnia nadzieja homo sapiens i zarazem dziewczyna, której sprawiedliwości nie odda żadna ekspozycja. Już w kilku pierwszych minutach zabawy całą jej determinację twórcy opisują głównie za pomocą ruchu; przez zamaszyste piruety, gdy tańczy pomiędzy nacierającymi wrogami oraz gwałtowne wychylenia ciała, kiedy z gracją unika ich ciosów. Eve ma elektryczny miecz, kręgosłup z tytanu i koński ogon, którym zamiata liście. Jego długość można regulować w opcjach. Koreańskie studio Shift Up zaprasza na przejażdżkę. Zapnijcie pasy!



Niewinna Ewa na drodze do samopoznania; jej powiernik Adam – idealista próbujący ocalić dzieło stworzenia; Syjon jako ostatni bastion ludzkości; wreszcie – Naytiba jako chodzący, warczący i plujący ogniem wypis z "Księgi Objawienia"… Chrześcijańska mitologia stojąca u podstaw "Stellar Blade” nie jest ani subtelna, ani poddana jakiejś szalonej reinterpretacji, lecz w kontekście tak operowej historii trudno czynić z tego zarzut. Wszystko zapisano tu wielkimi literami, każda potyczka to koncert na sto trąb jerychońskich, a stawka rośnie wprost proporcjonalnie do zmutowanych bestii. Spory w tym udział koreańskiego fachury od filmowych potworów, Janga Hee-Cheola. Biomechaniczne monstra rodem z płócien Boscha i Beksińskiego, cyberpunkowy klimat połączony z biblijną ikonografią, tu szczypta "Mad Maxa”, tam uncja "Neon Genesis Evangelion”. Niemal całą koncepcję estetyczną zaprzęgnięto w służbę spektaklu nad spektaklami.

 

Scenarzyści idą śladem tuzów gatunku – a raczej kilkunastu gatunków – i serwują nam opowieść z pogranicza postapokaliptycznego kina drogi, filozofującego sci-fi, horroru i biblijnego moralitetu. To całkiem zgrabnie napisany i intelektualnie sycący tekst, w którym nawet Eve – charakteryzująca się z początku niemal pacholęcą naiwnością – z czasem okazuje się trójwymiarową postacią. Spora w tym zasługa Hyunga Tae-Kima, reżysera filmowego o przedziwnej trajektorii kariery. Najpierw nakręcił kameralny dramat o kinofilce z Seulu, która przyjaźni się z kolorową rybką. Później kolejny – o pisarce, którą w Wietnamie prześladuje mściwy duch. Jakim cudem skończył w świecie bojowych androidów i samobieżnych, zmutowanych fallusów? Czekam na Wasze komentarze.

 


"Stellar Blade” to tak zwana "współczesna gra akcji”, czyli kociołek, do którego twórcy wrzucili dwa tuziny mechanik, a potem zabełtali i ukręcili masę na każde podniebienie. Przygodę zaczynamy na rubieżach zniszczonego świata, pierwszy poziom zaś służy za rozbudowany samouczek (i błędnie sugeruje liniową strukturę zabawy). Szybko jednak docieramy do miasta Xion, które będzie stanowiło naszą bazę wypadową. Poza jego granicami kryją się rozległe pustkowia, a na nich – proste, kilkuetapowe misje poboczne, znajdźki, materiały do craftingu, skarby pochowane w bunkrach, zlecenia z tablicy ogłoszeń oraz, last but not least, setki wrogów (ci ostatni, na szczęście, nie czekają na partyjkę tryktraka). I choć nie ma w tej miksturze żadnego nowego składnika, to precyzja, z jaką została uwarzona, musi budzić uznanie. Wyzwania są stosunkowo różnorodne, zagadki przestrzenno-logiczne satysfakcjonujące, przyda się również znajomość podstaw matematyki. A wszystko to w ramach kontrapunktu dla adrenalinopędnych pojedynków. Zdarza się nam trwonić frazę o bezpretensjonalnych "grach z epoki PlayStation 2”. W tym przypadku jest to celne porównanie.

 


Wymienne elementy ekwipunku Eve przekładają się bezpośrednio na jej zdolności bojowe. Rozmaite wszczepy i neuronowe interfejsy służą do modyfikacji pasywnych umiejętności (ochrona przed obrażeniami, dodatkowe tarcze, zwinność, częstotliwość ataków krytycznych itd.), z kolei dzięki pięciu "drzewkom” rozwoju nauczymy się umiejętności aktywnych. W ofercie jest sporo, od rozmaitych kontrataków po sparowaniu lub zablokowaniu ciosu, przez mnożniki obrażeń ataków specjalnych, po cały zestaw umiejętności skrytobójczych. Eve ma też na podorędziu wielofunkcyjnego drona (z własnym "drzewkiem"), który służy jej za skaner, narzędzie hakerskie i broń palną – jeśli znudzi Wam się machanie mieczem, zawsze możecie poczęstować kogoś śrutem, rakietą albo laserową wiązką. Słowem: nihil novi, lecz dzięki przejrzystemu interfejsowi rozgrywka jest intuicyjna i sprawia sporo frajdy.

 


Przeciwnicy nie urodzili się wczoraj – są agresywni, lubią atakować w grupach, nie czekają grzecznie na swoją kolej. System walki pozostaje jednak na tyle elastyczny, byśmy – inaczej niż w soulslike’owym piekle – nie tracili poczucia kontroli. W rytm kilkunastociosowych combosów wbijają się klinem kolorystycznie zakodowane ataki wrogów. Niektórych trzeba unikać, inne parować, a jeszcze inne wymagają odpalenia którejś z umiejętności specjalnych. Słowem: papier-nożyce-kamień na szóstym biegu. Pal licho sam koncept – w grach akcji to przecież standard. Liczy się impet kolejnych szlagów i czysta kinetyczna energia; każdy cios ma tu odpowiednią wagę, a efekty cząsteczkowe i fenomenalna animacja głównej bohaterki rekompensują zarówno pustkę wirtualnego świata, jak i nieco anachroniczną strukturę rozgrywki. "Stellar Blade” bywa naprawdę piękną grą i cieszę się, że fachowcy z Shift Up trafili pod skrzydła Sony. Dzięki odpowiedniej szlifierce wszystkie tryby rozgrywki działają bez zarzutu. Do wyboru jest zarówno natywne 4K przy stałych 30 klatkach animacji, jak i rozdzielczość 1080p przy ultrapłynnych 60 klatkach. Osobiście polecam wariant "zbalansowany” – gra hula wówczas w rozdzielczości 1440p, a spadki animacji są marginalne i obejmują dwie-trzy klatki poniżej docelowych sześćdziesięciu.

 


Jako że fatałaszki Eve staną się niedługo przedmiotem genderowych analiz, spieszę donieść, że pomysłowość tych projektów oraz wpisany w całą opowieść dyskretny humor przesuwają "Stellar Blade” w rejony dzikiego kampu. Bez względu na to, czy ganiamy w jednoczęściowym kostiumie ze spandeksu, kanarkowym dresie inspirowanym kultowym wdziankiem Bruce’a Lee czy w kusym body z przytroczonym króliczym ogonkiem, seks jest w grze przedmiotem nieustannej dekonstrukcji. Jasne, kamera lubi eksponować kształty bohaterki i jeśli ktoś – tak jak ja – jest prostym chłopem, będzie czerpał z tego sporo estetycznej przyjemności. Ostatecznie jednak, nie o to – a przynajmniej: nie tylko o to – w tej zabawie chodzi. Parafrazując Godarda, nie liczy się wyłącznie dziewczyna, ale również pistolet. Dopiero z połączenia tych elementów powstaje kino. No i gra wideo.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones